Platforma pomocy gdyńskim opiekunom dzieci z niepełnosprawnościami.

Kiedy patrzę wstecz na czas, gdy diagnozowaliśmy syna, widzę moją żonę, która czytała wszystko, co wpadło jej w ręce, konsultowała się ze specjalistami i rodzicami dzieci z autyzmem, uczestniczyła w konferencjach.

Żona na tamtym etapie zarzucała mi czasem, że się nie angażuję, że nie czytam i nie szkolę się.

Cały ten czas bawiłem się z synem intuicyjnie, wiedziałem, kiedy musimy wyjść z basenu, bo będzie przeciążony, starałem się nadal skupiać na naszych ulubionych aktywnościach albo obserwować aktywności syna. Był czas, gdy syn pokazywał mi wszystkie hydranty na trasie spacerów i bardzo dokładnie każdy z nich oglądaliśmy! Mówiłem sobie: moje dziecko jest przede wszystkim dzieckiem, a dopiero potem ma autyzm.

Nie robiłem wiele, towarzyszyłem dziecku. Nadal jestem zwyczajnym ojcem, niewiele wiem o autyzmie, ale wiem dużo o moim synu. Żona powiedziała mi jakiś czas temu, gdy syn poszedł do przedszkola, że jest dumna z tego, jak radziłem sobie na trudnym etapie diagnozy, docenia to, że starałem się ją wspierać, czasem odradzając czytanie kolejnej książki albo wyjazd na kolejne szkolenie, ale zawsze wspierając, gdy uważała, że to nam, jej albo dziecku pomoże.

Akceptujmy, że jesteśmy inni, że inaczej radzimy sobie w obliczu diagnozy dziecka. Rozmawiajmy bez oceniania. To, że mamy inny styl budowania relacji z dzieckiem, nie znaczy, że jesteśmy gorszym rodzicem, albo działamy niewłaściwie. Autyzm syna nauczył mnie i żonę, że łączy nas troska o nasze dzieci i mamy wspólny fundament z wartości, ale każde z nas ma inny styl. I to jest w porządku.